Marshall McLuhan miał rację. Świat staje się globalną wioską. W przypadku Polski to raczej wiocha. Albo jeszcze lepiej – magiel.
Bo oto spotyka sie dwóch panów przy kielichu. Zaczynają rozmawiać. Pierwszy – gospodarz, nalewa alkohol, prowadzi rozmowę, jest rozluźniony, bada swojego gościa, bawi się nim. Drugi, z syndromem odrzucenia, przepełniony goryczą i pretensjami do swych dawnych przyjaciół przypomina porzuconą żonę, która wylewa swoje żale do kobiet z którymi zdradzał ją były mąż. I obmawia, dyskredytuje, znajdując choć w ten sposób ukojenie dla swojego skrzywdzonego ego. „Bo to wszystko dziwki są” – zdaje się mówić.
Nie oceniam, czy opinie wyrażane przez gościa są prawdziwe. Nie osądzam charakteru i moralnych kwalifikacji Oleksego. Gdybym zaczął się nad tym zastanawiać stałbym się jednym z uczestników tego brudnego magla.
Problem leży gdzie indziej. Dlaczego tak niewiele osób zadaje sobie pytanie, czy etyczne jest publikowanie tego typu materiałów publicznie. Lewica wyraża swoje święte oburzenie postawą Oleksego. Bolą ich opinie starego towarzysza. Nikt nie burzy się, że tego materiały operacyjne trafiają z prokuratury do prasy, że Gudzowaty bez skrupułów poświęca starych kompanów tylko po to, żeby wkupić się w łaski obecnie panujących. Że prokuratura traktuje serwilistycznie swoje zadania rzucając prasie w najbardziej odpowiednim momencie tego typu kawałki. Czy to już jest norma, która nikogo nie mierzi?